Jak chłop z Białego Dunajca umierał
W podhalańskiej wiosce zwanej Białym Dunajcem mieszkał niegdyś chłop Wojtek, który był chłopem dobrym i pracowitym. Zawsze solidnie wykonywał swoje obowiązki zarówno te, które czekały go w polu, jaki i te w lesie.
Jednak w okolicy krążyły o nim dziwne pogłoski. Mówiono, że był on nieco dziwny, jakiś taki niezaradny i jakby głupi. Codziennie przekonywała się o tym jego żona Jaśka z Murzasichla.
Kochała ona swojego chłopa i żyła z nim w zgodzie, ale nie było łatwo. A to głównie za sprawą jego nieporadności. Chłop sam nie umiał nic zrobić. Jaśka znosiła wszystko cierpliwie i mówiła mu co, kiedy i jak ma robić. Wojtek nie wiedział nawet jak się siekierkę w ręku trzyma, a jaki mętlik miał w głowie, gdy mu baba kazała orkę do konia zaprząc. Nie umiał biedak sam sobie poradzić z niczym. Jaśka tłumaczyła mu wszystko i wszystkiego go uczyła. Chłop jak już wiedział co i jak ma robić to pracował chętnie i solidnie. Sąsiadki patrzyły na Jaśkę z lekką pogardą i nie wierzyły w jej zapewnienia o tym, że Wojtek jest dobrym chłopem i że żyje im się dobrze. Jaśka chwaliła swego chłopa. Mówiła, że jest porządny, że od gorzałki trzyma się z daleka i nie pyskuje do niej. Była świadoma tego, że tak robią inne chłopy. Sąsiadki słysząc takie słowa od razu milkły, bo wiedziały, że mówi prawdę.
Jaśka akceptowała wszystkie wady swego chłopa- poza jedną. Nie potrafiła znieść nieustannego kichania Wojtka. Chłop niezależnie od tego, co robił kichał bez końca. Baba chciała, by ta dolegliwość ustała. Próbowała to zrobić na wszelkie sposoby. Parzyła mu herbatki z ziół, podawała kupione na jarmarku leki. Nie dawało do jednak żadnych efektów. Mimo to baba nie poddawała się i dalej myślała jak chłopa z kichania wyleczyć. Myślała długo, aż wpadła na pomysł.
Pewnego razu kazała mu udać się po mąkę do młyna. Wiedząc, że Wojtek lęka się śmierci powiedziała mu, iż nie może on przez całą drogę kichnąć, bo wtedy przyjdzie po niego śmierć. Chłop przestraszył się bardzo i zaczął lamentować. Wiedział, że baba będzie strasznie rozgniewana i zawiedziona, gdy wróci bez mąki, wtedy on umrze z przejęcia i zmartwienia, zaś zgodnie ze słowami Jaśki umrze też, gdy kichnie. Nie chciał więc kichnąć ani razu. Jednak zaraz po tym jak wszedł do młynarza zaczął raz za razem kichać. Wojtek przestraszył się bardzo i zaczął krzyczeć, że zaraz umrze. Wiedząc, że nikt jeszcze nie umarł stojąc w mgnieniu oka położył się pod świerkiem. I tylko krzyczał, że umiera i skomlał, i płakał.
Gdy Wojciech leżał i myślał, że umiera, świnia wyjadała z jego worka świeżo zmieloną mąkę. Wojtek bez wahania stwierdził, że świnka to śmierć, która zaraz zabierze go do innego świata. Po jakimś czasie opadł z sił. Lamentowanie wykończyło go do tego stopnia, że usną. Chłop długo nie wracał do domu więc zaniepokojona baba zaczęła go szukać. Znalazła go i zaraz obudziła. Wojtek widząc, że żyje ucieszył się niezmiernie. Baba powiedziała mu, że spotkała się ze śmiercią, która po raz ostatni wybaczyła mu owy atak kichania. Chłop przejął się tym i od tej pory nigdy więcej już nie kichał, a i zaczął pracować bez pomocy baby.